czego serce moje zdolne, kiedy nadzieją twego szczęścia zadrga!...
Jadwiga (rozrzewniona). Alboż to szczęście tylko krzywdzącą obłudą zdobyć mi możesz?! Wszak mi mało potrzeba. Nie pragnij, ojcze, dla mnie tak wiele, a nie będziesz musiał schylać się tak nisko...
Aloizy (z zapałem). Co ja innego zrobić mogę? Los wyrzucił mnie tu jak rozbitka i zostawił mi na ratunek nas obojga troszeczkę wiedzy i pisarskiej zdolności. To tylko dla odkupienia życia sprzedać mogłem i to sprzedałem. Mus zaprzągł mnie i przykuł do tej fatalnej taczki, którą pcham obłudą, żeby wraz z tobą nie zginąć. Gdybym miał cośkolwiek, coby mnie utrzymywało, nie kalając sumienia, gdyby mi wolno było przyznać się otwarcie do mych dawnych zasad i bez współki z tą fanatyczną zgrają pracować, gdyby ona nie obezwładniała wszystkich ruchów myśli swobodnej, czyż zaprzedałbym się w tę okropną niewolę? Niech dziś się narażę hrabiemu jako wydawcy pisma, on mnie zaraz jutro wyrzuci z posady korespondenta jako dyrektor banku, i oboje spadniemy do nędzy. O siebie — nie dbam, ale ty...
Jadwiga (boleśnie). Po co ja żyję — po co ty ojcze mnie kochasz — po co mnie inaczej myśleć nauczyłeś!...
Aloizy. Tem zmyję plamę z mojego życia. Ja sam nie mogę ludziom powiedzieć tego, w co wierzę i w czem widzę ich godność i dobro, powiem im więc
Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.