Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

ka pańska często z nim przechadza się po ulicy, sama bywa w jego księgarni, co więcej — kupuje jego nakłady — a wiadomo panu, co to są za nakłady. (ze złośliwą filuteryą) Ale może ona to robi z pańską wiedzą?
Alojzy. Broń mnie Boże, nigdy bym na to nie pozwozwołił i nigdy się tego nie domyślałem. Dziękuję ci panie Maksymie za otrzeżenie, serdecznie dziękuję, chociaż zdaje mi się, że trochę ten stosunek i jego niebezpieczeństwa przesądzasz. Jadzia takim człowiekiem nigdy zająćby się nie mogła, książki zapewnie kupuje z litości, bo zna jego kulawe interesy, a jako kobieta i przytem warszawianka, ma słabość do nieszczęśliwych i współrodaków.
Maksym. Nieopatrzna to słabość do nieszczęścia zasłużonego. Kto mieczem wojuje, niech od miecza zginie. Zresztą tak czy inaczej, panna Jadwiga powinna mieć się na baczności, jeśli prawda, że mu skrycie nie sprzyja, bo to może oddziałać i na pańską pozycyę. W redakcyi waszej już kilkakrotnie o tej sprawie z przekąsem mówiono, ktoś przytem powtarzał zbyt liberalne odezwania się pańskiej córki, a nawet pan hrabia...
Aloizy (zestraszony). Co takiego?
Maksym. Dotąd jeszcze się nie gniewa, ale rozgniewać się może. Tylko ksiądz Skrobek na państwa obrażony, a Bińskiego wczoraj z ambony wyklął.
Aloizy. Wyklął? To za wiele...