Maksym. Raczej powiedz pan — za mało. Wilka w owczarni się nie głaszcze, węża miodem się nie struje. A strują go! I on ma waryat jakieś plany — sądzi, że wybrnie, gdy tymczasem już dziś powinien sobie zamówić grabarzy... a co najmniej torbę i kij żebraczy.
Aloizy. Chyba tylko straszysz, panie Maksymie, przecież mu księgarnia nieźle idzie, a na jego wydawnictwa, chociaż bezbożne, zawsze amatorzy się znajdą.
Maksym (uśmiechając się złośliwie). Ale znajdą się także daleko liczniejsi i silniejsi, którzy jego samego tak głęboko schowają, że się nawet dla tych amatotorów woń po nim zatraci. Ksiądz Skrobek napomnieniami z kazalnicy już mu targ przepołowił, a pan hrabia wyczekawszy z ciosem, jednego poranku tnie i......
Aloizy (niespokojnie). No?
Maksym. Biński jest biednym księgarzem, każdy księgarz stoi kredytem, kredytu udziela bank, dyrektorem banku jest hrabia — domyślasz się pan wniosku z tej kombinacyi?
Aloizy. Są inne banki...
Maksym. A w nich ciż sami i solidarni z sobą dyrektorowie.
Aloizy (zapominając się). Więc cóż z nim chcecie zrobić?!
Maksym (z podstępnym uśmiechem). Właśnie przychodzę spytać o to pana, bo podobno trzymasz jego stronę przeciw hrabiemu.
Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.