kimi sztyletnikami i jeszcze wczoraj wierzył w zwycięztwo?
Józef. Chociażbyśmy mieli tę wiarę oboje, wydrze nam ją twój, pani, ojciec. Ty go kochasz, więc mu ulegniesz, a on, który sprzedał swoją cześć dla dobra córki, nie puści jej na niebezpieczne burze.
Jadwiga (z uśmiechem). Znam go lepiej — pozwoli!
Aloizy (ukazując się na progu swego gabinetu). Nie!
Jadwiga (słabym głosem). Dla czego?...
Józef (szyderczo). Któż zna go lepiej? Ja czy pani?
Aloizy. Zbyt zapatrzyłeś się we mnie, mój panie, i dla tego nie widzisz, co się z tobą dzieje. Chcesz pan, ażebym ci dał córkę, a czy wiesz, że jutro nie będziesz miał czem ściśniętych z głodu zębów otworzyć?
Jadwiga. Ojcze — nie strasz!
Józef (j. w.). Któż to mi je tak zamknie?
Aloizy. Ci, którzy odmówią kredytu i zlicytują cię za długi — w banku.
Józef (słabym głosem). Czy to tylko domysł pański?
Aloizy (zniżając głos — z ironicznym naciskiem). Domysły względem pana miewałem przed rokiem, dziś uwalniają mnie od tego kłopotu zwierzenia hrabiego Jaszczura.