Urban. Mój Pawle, gdybym był kobietą, rozgniewałbym się na ciebie za tę nieśmiałość. Czaisz się do mnie, jak do dropia — ty, który zawsze byłeś dla nas w szkołach wzorem odwagi.
Paweł. Gdyby tobie życie przenicowało tyle nadziei, potargało tyle marzeń, gdyby cię tak nielitościwie przewlekło po cierniach, a nadewszystko tak osmagało pychą i wzgardą ludzi, którzy na huśtawce losu szli w górę, kiedy ty spadałeś na dół — zrozumiałbyś moją ostrożność nawet względem ciebie.
Urban. Na tej huśtawce podskoczyłem w górę, zostałem dyrektorem fabryki? Dobrze, ależ mój przyjacielu, to jeszcze nie powód, ażebyś zdołu nie mówił do swego kolegi śmiało i szczerze. Przestań więc obchodzić mnie zdaleka i powiedz otwarcie, czem ci służyć mogę.
Paweł. Obawiam się, ażeby to nie była zasługa za ciężka.
Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
SCENA I.
Urban i Paweł.