Urban. No, przecież nie będziesz żądał, ażebym rozwiódł się z moją Janinką i tobie ją oddał?
Paweł. Tyś śmiały, boś wesół, ja zaś...
Urban. Człowieku, nie marudź; muszę już iść do biura, a chciałbym ci dziś dopomódz. Milczysz? Czyś ty wyznawał kiedy miłość kobiecie?
Paweł. Aż dwu: matce i siostrze, które muszę utrzymywać, a nie mam z czego.
Urban. Ostatecznie więc?
Paweł. Już ci powiedziałem: nie mam z czego utrzymać matki, siostry, no — i siebie. Przedsiębiorstwo, przy którem dotąd pracowałem, będzie zwinięte.
Urban. Zatem poszukujesz innego miejsca?
Paweł. Właśnie przyszedłem cię o nie prosić.
Urban. Teraz rozumiem. Nie taję, że przedstawia to dla mnie pewną trudność...
Paweł. W takim razie zapomnij o mojej prośbie.
Urban. Ależ nie skacz przede mną w wodę, jak żaba przed zającem. Od trzech miesięcy dopiero jestem dyrektorem fabryki, a już umieściłem w niej wuja żony i jednego z przyjaciół, a nadto wstawiłem się do zarządu o zajęcie dla pewnego biedaka; gdybyś więc mógł poczekać...
Paweł. Nie, nie — zrzuć mnie sobie z głowy i przebacz, żem ją chciał nowym kłopotem obciążyć.
Urban. Ach, nie bądź dziwakiem. Kiedy kończysz dotychczasową robotę?
Paweł. Za miesiąc.
Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.