Janina. Och, Urbanie drogi, nie dopuszczaj takiego wypadku... nie wymawiaj takiego słowa...
Urban. Ot, wyskoczył strach! Żoneczko, jesteś nieuleczalna w swych zgryzotach. Już dosyć lamentów... Stawiam kropkę drażliwej gadaninie na twoich ustach (całuje ją — Helena wchodzi) i uciekam do fabryki.
Helena. Bez widzenia się ze mną.
Urban (podając jej rękę). Daliśmy pani poglądową lekcyę czułości małżeńskiej. A może pani już to zna?
Helena. Naprzód witam pana, a potem żałuję, że pytania nie rozumiem.
Urban. Postawię je jaśniej: czy Karol już panią pocałował?
Helena. Długo jeszcze na to poczeka.
Urban. Musiał usta pani swojemi zapieczętować, kiedy tak dochowujesz tajemnicy.
Helena. On jest grzeczny.
Urban. On jest gawron — jeśli to prawda, która mi się wydaje bardzo podejrzaną, bo naprzód niecałowana nie wyglądałabyś pani tak ładnie, a powtóre iskrę, która w serce wpada, trzeba skrzesać ustami. Przynajmniej ja oświadczyłem się Janince w całusach.
Janina. Urbanie, co ty wygadujesz...
Urban. To, że nie byłem żydem i w książce miłości