Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/016

Ta strona została skorygowana.

Regina. Cudzego.
Melania (śmiejąc się). Słusznie — bo na własnem nauka nie bawi a pamięć chętnie o niem zapomina. Bądź co bądź, słuchając pani, coraz lepiej pojmuję smutne twarze jej dymisyowanych wielbicieli, którzy gorzko opowiadają nawet o chwilach swego szczęścia.
Regina. Mam jednak nadzieję, że tę ponurą mitologię mojej osoby rozjaśni wkrótce pan Ksawery, wzbogaciwszy ją swą radosną legendą.
Melania. On umie milczeć — nie lękaj się pani.
Regina. Właśnie wtedy bym go lękać się powinna. Dla kobiety niegroźny mężczyzna, który o niej dużo mówi...
Melania. Nie znasz go pani...
Regina. I to mi dotąd wcale niepotrzebne. Wiem jednak, że należy do ludzi, którzy nawet niepytani tłomaczą się przed opinią z każdej chwili życia, ażeby pokazać, że jej nie przeżyli darmo — dla siebie. Pan Ksawery trzy miesiące oblegał mój dom...
Melania. Darmo?
Regina. Może coś zarobił mimo mojej wiedzy i woli a wreszcie od niego samego najlepiej się pani o tem dowiesz, gdyż jak się domyślam z pani pytań...
Melania. Pomogę domysłowi pani, który mógłby się omylić: pan Ksawery (z naciskiem) kiedyś mi się zwierzał...
Regina. A pani za to masz do niego chroniczne przywiązanie, chociaż zwierzać się przestał. Znowu smutna