namawiałam, ażeby pana zaprosiła do powozu, wyraziła się, że...
Ksawery. Że pani byłabyś tam dla mnie niestosownem sąsiedztwem.
Melania. Nie, tylko że pan byś również zmókł na — koźle.
Ksawery (wybuchając). Ona!?... czy ty — śmiesz?!
Melania. Ja śmiem przedewszystkiem zrobić uwagę, że i pan już musiałeś wyjść ze stosunków z paniami, skoro mnie w tej formie pytasz. Wzajemnie więc radzę zachować sobie opuszczone słówko na kosmetyk i pamiątkę.
Ksawery. Jeśli je zachowam, to chyba tylko na dowód mojej wspaniałomyślności w tytułowaniu ciebie... pani.
Melania. Jakże ubogą jest ta pańska wspaniałomyślność, kiedy się stroić musi w takie dowody! Zła dola usposabia pana widocznie do zaprowadzenia we wszystkiem oszczędności, zarówno w wydatkach na dorożki, jak i na tytuły.
Ksawery. Dawniej zaglądałaś pani ciekawie do mojego serca, dziś do mego pugilaresu.
Melania. I ze smutkiem przekonałam się, że oba puste.
Ksawery. Nie znalazłszy dla siebie nic w jednem, chciałaś pani przynajmniej powetować sobie zawód w drugim.
Melania. Przeciwnie, nie mogąc jednego, chciałam przynajmniej drugi wypełnić.
Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/019
Ta strona została skorygowana.