Regina. Ach panie, co to dziwnego! My cywilizowani a także mamy swoje asy kierowe, czczone, choć nimi żaden wiatr nie ruszał.
Aureli. Różnica jednak nie przestaje być wielka. Zresztą uciekam się po obronę do mego niedawno zmarłego przyjaciela, którego słowom zwykle pani wierzy a który mnie w Afyce pożegnał nad grobem tą ostatnią radą: mnie zakop między dzikiemi a sam wracaj do Europy; ja z nią zgodzić się nie mogłem, bo ona uczyła mnie pragnąć; ciebie jednak, co tu marzyłeś — zadowoli.
Regina. Zadowoliła?
Aureli. Znam ją dotąd prawie o tyle jedynie, o ile w tym domu się mieści; upewnij mnie więc pani tylko, że nie odpowiem za pospiesznie a bez namysłu odpowiem twierdząco.
Regina. W tem nie, ale w czemś innem upewniam: żeś pan jeszcze nie obudził się ze swoich złudzeń nawet w tym domu, który się panu tak znajomym wydaje.
Aureli. Sprawdzimy to. Jadąc tu, nie chciałem nic więcej, jak witać i poznawać społeczeństwo moje w osobie tych, którzy je najszlachetniej reprezentują. Poznawszy i przywitawszy panią jako rodaczkę, mogę w rachubach mego marzenia widzieć pomyłkę zbytniej skromności, ale nie przesady.
Regina. I wtedy nawet byłabym zaraz pierwszą pańską illuzyą, bo nie jestem ani ideałem, ani typem krajowym.
Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/041
Ta strona została skorygowana.