Regina. To rzecz moja, ludzka — mi ich nie wydzierać.
Aureli. W wojnie ze światem zyskuje się wprawdzie to, co on nam odbiera, ale traci się to, co nam daje. Czy pani zysk zawsze nagradza stratę?
Regina. Nie cenię jej, bo nie znam.
Aureli. Więc pani może wszystkich nienawidzisz?
Regina. Nikogo. Dawniej nawet lubiłam niewolników, dopóki nie wiedziałam, że każdy trzyma sobie bodaj psa, którego może być panem. Dziś mam sympatyę dla nieszczęśliwych a mogłabym kochać...
Aureli. Jakich?
Regina. Prawdopodobnie panu — nieznanych.
Aureli. Ale znanych pani. To dostateczny powód dla mnie, żebym się moim ziomkom bacznie przypatrywał a dla pani, żebyś przynajmniej z niektórymi walczyć przestała.
Regina. Gdyby tacy między niemi byli, o czem, jak mniemam, wkrótce pan zwątpisz. Afykańskie słońce przy pomocy czułych opowiadań tak rozżarzyło pańską imaginacyę, że przebiegłeś pan kilka geograficznych stopni jak rozpłomieniony meteor, który nie przeczuwa, że spadłszy w zimną otchłań, tylko syknie, zgaśnie i ostygnie. Już widzę pańskie zapały — daremne a niedługo sam pan ujrzysz zawody — niewątpliwe.
Aureli. W każdym razie zostanie mi bardzo wiele. Przecież nieszczęśliwych obdarzasz pani swoją sympatyą — skrzywdzonym nie będę.
Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/043
Ta strona została skorygowana.