Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/062

Ta strona została skorygowana.

w duszy tego, co w niej umarło, lub zamorduj to, co zakazane żyje. Zastanowiłeś się kiedy, co znaczą te wysokie i grube mury klasztoru? One nie od złych ludzi nas strzegą, bośmy biedni, ale od nas samych, bośmy bez nich dla siebie niebezpieczni. Trzeba nam zasłonić widok świata, ażebyśmy patrząc na jego ponęty, własnego serca nie gryźli. Radzę ci, nie wyglądaj po za te ściany, bo cię odurzy rozkoszne powietrze, olśni blask życia, zobaczysz swobodę, zachwyty, myśli, cele, miłość... wszystko, co tu tajemnie w piersi przeniesione i niezabite zabija. Nasz świat inny, wielki grób, gdzie próchnieją martwi a konają w letargu pogrzebani. I powiedz mi, na co ten grób, na co nas żywe mumie ludzkość sobie przechowywa?!
Jacenty. My nie dla niej, lecz dla Boga.
Makary. Nędzarzu, sądzisz, że Bóg na to nas stworzył, ażeby się miał nad kim pastwić — On! najmiłościwszy!? Tylko okrucieństwo ludzkie wymyśliło dla niego kadzidła z krwi i dziękczynienia z jęków!
Jacenty. Ach! ojciec dobrodziej tak nigdy nie mówił...
Makary (gorzko śmiejąc się). Nigdy... do ciebie... Widziałeś, jak lew ciągle wstrząsa kratami klatki, chociaż lata całe przekonywał się, że ich nie wyłamie. My — no, nie ty — ale są przecież tacy jak lwy! Szczęściem, że oswobodzeni siebie tylko rozszarpujemy... prawda?
Jacenty. Gdzie my tam lwy — prędzej mizerne robaki.