lubię takich adwokatów robotniczych, a panu Wiszarowi przedewszystkiem doradzę, ażeby nie przyjął — ciebie.
Okwit. Jeśli mnie tu wysłali, to za mną tylko pójdą. Zresztą miałby pan z nimi więcej kłopotu beze mnie.
Morski. No, to weźże ich sobie i zaprowadź gdzieindziej.
Okwit. Więc co mam im powiedzieć?
Morski. Żeś głupi.
Okwit. Jeszcze mi pan chleba nie dajesz, a już mnie znieważasz. Oj panie dyrektorze, jak to trudno być robotnikiem i człowiekiem. Ha, powiem im, żeśmy wszyscy głupi. (Wrzawa). Sługa pana dyrektora. (Wychodzi).
Morski. Nie dla mnie.
Wiszar (za sceną). Dobrze, dobrze, ale bądźcie cierpliwi.
Morski. (sam). Aha! Ty teraz bądź cierpliwy. (Wiszar wchodzi).
Wiszar. Trzeba, kochany panie, z robotnikami skończyć. Nieprzyjemne to, że zbierają się gromadami i szemrzą, a teraz mnie wprost napadli.
Morski. To skutek zbyt wspaniałomyślnych obietnic.