jemny głos, że cierpienie w górze społeczeństw jest zemstą sprawiedliwości pogwałconej na dole. Byłam uczciwą, miłowałam ludzi i ich dobro, a za to tylko, że nie pozwoliłam okradać się ze swobody, że nie uczestniczyłam w maskaradzie obłudy, że chciałam, ażeby życie moje, prócz ogólnego, miało swój własny ruch obrotowy — włóczono mnie językami jak rodzicielkę zarazy moralnej, jak siewczynię złych uroków, jak żniwiarkę trucizn, po najwstrętniejszych kałużach i wyrzucano za wały grodu cnoty.
Wiszar. Nie wskrzeszaj tej ohydy, która już zginęła.
Regina (do Morskiego). Za co ja pokutuję? — pytałam zrozpaczona siebie. Za co pokutują ze mną duchem spokrewnieni? Może w soki życia naszego wsączył się jad krzywdy uciśnionych i przegryza je? Może trzeba przedewszystkiem ten jad wydzielić? Tak mniemam. Jeżeli wstrzymacie mnie w tem przedsięwzięciu, (do Wiszara) nawet ty, najukochańszy mój, nie zestroisz nigdy strun duszy mojej w tony harmonijne i zawsze brzmieć ono będzie smutnym rozdźwiękiem.
Morski. Ha, więc zginę z wami, kiedy inaczej być nie może. Zresztą nie wiele bym już życia oszczędzić zdołał. Zrobię, jak żądacie, ale pamiętajcie, że...
Regina (prosząc). Nie groź pan.
Wiszar. Dziękuję, sercem dziękuję.
Morski. Do widzenia (wychodząc). W górę nosy, wspólnicy pana Wiszara!
Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/092
Ta strona została skorygowana.