Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/150

Ta strona została skorygowana.

Wiszar. Powinieneś pan był przynajmniej Okwita ostrzedz.
Morski. Właśnie on śmiał się ze mnie najgłośniej.
Wiszar. Fatalny wypadek. Robotnicy będą mieli do nas pretensyę, chociaż mogą sprawdzić rachunki fabryczne.
Morski. Oni na tem wcale się nie znają i żadnemu bilansowi nie uwierzą. Pomimo pańskich i moich wyjaśnień, uczestnictwo w zyskach pojęli tak, że zyski tu być muszą, a jeśli ich niema, to nasza wina, gdyż albo nierządem zmarnowaliśmy, albo oszustwem wyzyskaliśmy ich pracę. Przepowiadałem to.
Wiszar. Między nimi są uczciwi i rozsądni ludzie.
Morski. Są także nierozsądni, a podejrzywam, że i nieuczciwi, których buntuje...
Wiszar. Kto?
Morski. Zastrzegł pan, ażebym sprawcę naszych kłopotów w rozmowie omijał.
Wiszar. Ileż głów ma ta przeklęta hydra! Zwołaj pan robotników, sam im stan fabryki przedstawię. Wrócę zaraz, tylko zajdę na chwilę do siostry. Co to? Chyba oczy moje obciąga plama wstrętnego obrazu? Panie Morski, czy i ty widzisz idącego ku nam Justyna Kreislera?
Morski. Tak, to on.
Wiszar. Czego ten galaretowaty wąs nikczemnego polipa tu pełza?