Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/159

Ta strona została skorygowana.

trzeźwiejszej głowie, wyda się panu nietylko poważną, ale i korzystną. Do jutra tedy (odchodzi).
Wiszar. Zatem pan hrabia rzeczywiście chce nabyć moją fabrykę.
Hr. Scibor. Zdaje mi się, że po namyśle znajdziesz pan w sobie odpowiednią tej mojej chęci potrzebę.
Wiszar. Potem spodoba się panu hrabiemu zegarek Wiszara, potem jego kapelusz, a potem wreszcie grób jego siostry. O, wy, ludzie, którzy niczego nie kochacie i wszystko radzibyście kupić! Czy pan masz do sprzedania swój herb, swój tytuł, swoją dumę? A mnie tak zaczepiasz pełną kiesą, jak gdyby ta fabryka nie była moim herbem, tytułem i dumą, lecz kupą cegieł niecierpliwego spekulanta.
Hr. Scibor. Pan musisz być chory; miotasz we mnie słowami obelżywemi, jak garścią zwiru, który rani, ale się nie klei.
Wiszar. Jeżeli pan posiadasz cokolwiek, czem nie handlujesz, jesteś zuchwałym, wymagając od innych, ażeby handlowali wszystkiem. Ta fabryka — to mój kościół.
Hr. Scibor. Wolno tak nazwać nawet oborę, jeśli kto się uprze.
Wiszar. Wolno, gdy wasze bożyszcza przy żłobach stoją.
Hr. Scibor. Żałuję, że dałem się panu wciągnąć do tej niedość przyzwoitej rozprawy; a ponieważ mój wiek i stanowisko zobowiązują mnie bardziej, niż pana,