Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/179

Ta strona została skorygowana.

Dżak (zmieszany). Nie wiem, może... Ale nie spieszcie się, ojcze Makary.
Makary. Nie wiesz?
Dżak. Albo tylko ja! Mój rodzic, którego nie znam, również ani się domyśla, że jestem jego synem, jego rodzic także o nim nie słyszał. Dopiero wy, kochany panie, wynaleźliście najdawniejszego z moich przodków — Adama — i ten mi wystarcza. Wezmę parasol, bo słońce was osmali...
Makary. Nie potrzeba, daj mi tylko ramię.
Dżak. Zaraz, zaraz, przynajmniej włóżcie kapelusz muślinowy.
Makary. Nie szukaj, pójdę z gołą głową. Zmiłuj się Dżaku, nie zwlekaj.
Dżak. Zdążymy, ojcze, okręt jeszcze nie wszedł do portu, może nawet nie wiezie waszej synowej.
Makary (siadając). Po cóż mnie łudziłeś?
Dżak. Wlazłem na maszt i dojrzałem przesuwający się statek z flagą francuską. Majtkowie powiedzieli mi, że płynie z Europy. Nie mogłem ich rozpytać, bo przed nim niedaleko od brzegu dostrzegłem...
Makary. Ona jedzie z pewnością. Przecież Gala wie, jak jej wyglądam.
Dżak. Zaczekajcie tu, ojcze, ja zobaczę z tarasu... (wybiega i wkrótce wraca przerażony). Tak, to on.
Makary (powstawszy gorączkowo). Chodźmy.
Dżak. Nie, ojcze... zostańmy chwilę... Niech on wysiądzie, niech...