Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/204

Ta strona została skorygowana.

o swych gniazdach, niż jaskółki. Matki składają dzieci jak ryby ikrę a handlarz rozpędza je jak orkan po morzu. Was, dziewczyny, ci zbóje wtedy dopiero kupują i sprzedają, kiedy jesteście przydatne do sypialni, a nas już wtedy, kiedy jesteśmy zdolni do roboty. Dlatego ty wiesz, że pochodzisz z ugandów, a ja tylko przypuszczam, żem z urorów, bom do nich najpodobniejszy.
Wanika. Tak wcześnie cię w świat popędzili?
Dżak. Pewnie jeszcze Tipu-Tip brody nie miał. Już chyba nazbierałem lat z 50, a on niewiele mnie wyprzedził, bo dotąd harem trzyma i konno jeździ. Pamięć ocknęła mi się pierwszy raz w Chartumie. Wyrosłem w niewoli u jednego plantatora kawy, który był nietylko srogi, ale obmierzły. Ciągle chorował, jeździł nawet dla porady do Kairu. Stamtąd od polskiego lekarza przywiózł kilkanaście małych szklaneczek, które podpalał i przystawiał sobie do piersi, ile razy go zaczęła bóść kolka. Szklaneczki te stłukła mu chowana papuga. Wtedy kazał nam ustami nasysać sobie ciało po całych godzinach. Już ze wstrętu chciałem go zagryść. Ale pewien stary niewolnik dał mi radę: obetnij — powiada — ucho osłowi drugiego pana, to cię mu oddadzą za wynagrodzenie — taki tu zwyczaj. Stało się, jak rzekł. Zgnilec obił mnie, ale oddał.
Wanika. U nowego było lepiej?