Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/209

Ta strona została skorygowana.

Dżak. Ja co innego myślałem: może oni oboje z ojcem Makarym nie ludzie.
Wanika. Czego on uczy w swojej szkole?
Dżak. Trudno powiedzieć. Jest to niby religia, a niby jakaś inna mądrość, którą on nazywa wszechkapłaństwem. Czyta piękne książki i wykłada, że wszyscy ludzie są braćmi wspólnej matki — natury, która jednako ich kocha i łonem swem karmi, że jak niebo świeci ziemi gwiazdami, tak ziemia powinna niebu odświecać duszami, że każdy człowiek jest cząstką Boga, że żadna z tych cząstek ani krzywdzić, ani ujarzmiać innych nie ma prawa... Ale czy ja powtórzyć mogę! To tylko jeszcze dodam, że słuchając ojca Makarego, uczuwasz taką błogość, jak gdyby z jego słów uśmiechało się do ciebie szczęście.
Wanika. Poproszę panią, ażeby mi pozwoliła czasem chodzić do tej szkoły.
Dżak. Ona ci niedługo sama każe, jak się trochę otrzesz, boś jeszcze głupia. Murzyni bardzo lubią naukę ojca Makarego, ale arabowie i europejczycy — nie. (We drzwiach ukazuje się gromadka murzynów).
Murzyn I. Gdzie tu szkoła?
Dżak. W drugim domu na prawo.
Murzyn I. Wpuszczą?
Dżak. Idźcie śmiało.
Murzyn 2. A na febrę poradzą?
Dżak. W szpitalu — obok. (Murzyni oddalają się). Tak codzień schodzą się z najodleglejszych okolic. Je-