Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/236

Ta strona została skorygowana.

nym w wielkie cele cywilizacyi, ten co najwyżej zdoła zmarnować własne życie. Wy oboje, a zwłaszcza pani zapatrzywszy się w podniosłe ideały, nie widzisz wcale, co się naokoło dzieje. Murzynów uważasz pani za baranów, a europejczyków — za zdzierców ich wełny. A tymczasem jedni i drudzy są czemś gorszem.
Regina. Co do drugich nie mam złudzeń.
Morton. Gdzie tam! Sądzisz pani, że pierwsi są przewrotni, ale nie przypuszczasz, że są głupi i przez to bardzo niebezpieczni. Na wybrzeża Afryki od lat paru zlatują się przedsiębiorcy wszystkich prawie państw europejskich, którzy mniemają, że potrzebują wytarzać się w tutejszych skarbach, jak jeże w jabłkach, a łupy same na kolce im nalezą. Przekonawszy się o swej omyłce i trudnościach walki, zaczynają pokonywać współzawodników jątrzeniem instynktów ludności czarnej przeciw białej. Dziki człowiek, jak dziki zwierz: podda się woli pogromcy, będzie mu ulegał, przez kije skakał, dopóki raz go nie zadrapie i krwi nie zobaczy. Wtedy rzuca się, rozszarpuje i zagryza. Najświeżsi i najchciwsi koloniści niemieccy budzą nieopatrznie i spuszczają z uwięzi ten drzemiący orkan; jeżeli on rozszaleje się, ich również zgładzi, zwłaszcza że zaskoczy nieprzygotowanych i że ma istotne powody do wywarcia na nich swej wściekłości. Bo to są pogromcy najbrutalniejsi.
Regina. A niech ich zwieje! Myśmy od nich się odczepili, nas więc za sobą nie pociągną.