satyra, który zawsze jakby uśmiechy porozumiewające posyłał mojej bonie; wreszcie pewien starzec wysoki, który od czasu tragicznej śmierci syna chodził ubrany w drelich zdarty z siennika. Te cztery osoby nad innemi miały dla mnie tę przewagę, że doskonale się wyróżniały, i cieszyłem się bardzo, że umiem je poznawać. Jeszcze w tej chwili nie mogę w swych wspomnieniach całkowicie odłączyć pana d’ Aurévilly od tamtych, od nauczyciela, inwalida i obłąkanego, za którymi trzema i on podążył w świat cieniów. Wszyscy czterej byli dla mnie osobliwościami Paryża, tak jak posągi na moście jenajskim. Różnica polegała na tem, że ci się poruszali a posągi na moście były nieruchome. O innych różnicach nie myślałem zgoła; nie wiedziałem bowiem dobrze, czem jest życie, — a i teraz po długich nad tem rozmyślaniach, przyznaję, że wiem mało co więcej.
Upłynęło conajmniej lat dwanaście — gdy oto trafem w noc zimową na ulicy du Bac spotkałem p. d’Aurévilly, w towarzystwie Teofila Sylvestre’a. I ja byłem z jednym ze znajomych, który mię przedstawił. Sylvestre, klnąc
Strona:Pisma krytyczne (France).djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.