bierze do ust po jednem ziarnku tylko. Ogień jej spojrzeń i świeżość ust darzą niewypowiedzianą rozkoszą; ale nocą biegnie ona na cmentarze i pożera trupy. To wizerunek poezyi Baudelaire’a. Można żałować, że ta poezya jest piękna — ale prawdy żal nie zmieni.
Skreślmy to wszystko, co wywołane jest manią zadziwiania, pogonią za niezwykłością i dziwacznością, odrzućmy ziarna ryżu spożywane po jednem..., a zostanie postać niepokojąca i piękna, jak ta kobieta z »Tysiąca i jednej nocy«.
Czy jest coś piękniejszego w całej poezyi współczesnej nad tę strofkę, będącą skończonym obrazem wyczerpania miłosnego?
W oczach przygasłych ciche łzy leniwe,
Twarz jej znużona, obłędna rozkoszą,
Ręce opadłe, niby broń zbyteczna —
Wszystko stroiło jej piękność...
Czy jest coś wspanialszego, nawet u Alfreda de Vigny, od tego pełnego litości przekleństwa, które poeta rzuca na »Kobiety potępione«?
Zstępujcie, hej! zstępujcie żałosne ofiary,
zstępujcie wiecznych piekieł drogą bez nadzieje,