Strona:Pisma pośmiertne Franciszka Wiśniowskiego.pdf/37

Ta strona została przepisana.

Tu roskoszne ogrody, od zabaw mieszkania,
Skarby których mi użyć dobrze nic nie wzbrania.
Piękné kobiéty, same podobać się chcące,
Wznoszących mnie pod nieba poetów tysiące,
A do mych uciech, zbytku, przepychu, wygody
Dań z cztérech części Świata niosące mi płody.
Poczatek marzeń piekny, lecz konieç nie taki:
Ma tron małe roskosze, ma większe niesmaki.
Te pięknosci co zrazu tak mnie zadziwiały,
Pospolitym mi wkrótce widokiem się stały;
Żądze me bez trudnosci żadnych nasycone,
Zbytkiém samym roskoszy zostały znudzone;
Na wszystko oziębłości okiem poglądałem,
Nie mając czego pragnąć spodziewać nie miałem;
Serce moje czuć miłość mogące prawdziwą,
Chciało słodycz kochania podzielić z kim tkliwą,
W słodkiém mém omamieniu zwiedziony poznałém;
Że nie serce, lecz próżność kobiét zajmowałem,
A względy, uprzędzenja, usługi, oklaski
Dawane nie z szacunku, lecz z potrzeby łaski,
Nie mogły mi pochlébiać, ni bydz przyjemnémi.
Otoczony twarzami zawsze fałszywemi,
Nie śmiéjąc się roskoszy poddać zaufania
Ciężar tylko nie słodycz czułém z panowania.
Widzac brata w człowieku, a w bracie słabości
Rządy moje miéć chciałem znané z łaskawości,
I na wzór tégo który był roskoszą świata,
Dzień moj uszczęśliwieniem znaczyć mégo brata;
Lecz krótko się tém słodkiém marzeniem łudziłém,
Chciałèm robić szczęśliwych, niewdzięcznych zrobiłém.
Pomniejszym wykroczeniom przebacząc łagodnie
Dobroć moja zuchwałe ośmieliła zbrodnie.
Smutnym się zbyt widokiem przékonałem wtedy
Że i dobroć w rządzącym jest wadą niekiedy;
Że mimo własné serce, przymus nieraz srogi
Każe mu z łagodności występować drogi,