Strona:Pisma wierszem i prozą Kajetana Węgierskiego.djvu/63

Ta strona została przepisana.

Patron, szczekacz obrzydły, z wyprawną paszczęką,
Co mu krzywoprzysięztwo każde idzie ręką,
Z innych wszystkich uczonych uszczypliwie szydzi,
A zrobiwszy manifest nic nad się nie widzi.

Godnością jubilata srodze najeżony,
Niedzielny kaznodzieja wrzeszczy jak szalony:
Do mnie chodźcie! każdy mi przyzna bez zatargi,
Żem lepszy niż Lachowski, mocniejszy od Skargi!
Wszak zawsze jedno w każdą powtarzam niedzielę,
Wiecie, że treść najprostszą na trzy części dzielę.
Do mnie! w kim jest zbawienia swéj duszy ochota,
Dwadzieściam subtelnego lat wykładał Skota;
Na pamięć uczyłem się Tomasza Akwina,
Jeślim go nie rozumiał, to nie moja wina.

Tak to zbytecznie w własnéj sztuce zakochani,
Bezecni, lud gromadzą próżny, szarlatani;
Lud o swoje niedbały, cudzych spraw ciekawy,
Co dla zabicia czasu chce tylko zabawy;
Lud głupi, któremu to dawno powiedziano,
Że temu klaszcze w wieczór, komu gwiazdał rano.
Inaczéj postępuje sobie człek poczciwy:
Zawsze w sądzeniu swojém bywa sprawiedliwy,
A których w sobie widzieć nie może przymiotów,
Jeśli się w drugich znajdą, szanować je gotów.

Nim Stwórca górnych niebios wszechmocny, tchem dzielnym
Wieczną duszę w człowieku osadził śmiertelnym,
Rozmaitych rodzajów potworzył zwierzęta,
Orła z wzrokiem, żeby go słuchały ptaszęta,
Pawia, żeby roztaczał w tęczę ogon długi,
Wilka zaś dla rozboju, konia dla usługi,
Psa wiernego, by zwierzę rączym krokiem ścigał,