Strona:Pl Historja kołka w płocie.djvu/017

Ta strona została uwierzytelniona.

którą krzak łoziny niewiedzieć zkąd wyczerpnął. Zkądinąd łozy wszystkie od dawna były nieprzyjaciółkami dębów i to tłómaczy dla czego naszemu nie sprzyjały.
Dwa te rody odwieczna dzieliła i dzieli nienawiść; łozina nigdy dotąd, mimo najusilniejszych starań, na grube drzewo wyrosnąć nie potrafiła; mieszkaniem jej mokre doliny i błota; dąb arystokrata nigdy z nią żyć nie chciał i na góry uciekał, gdzie się zeszli waśnili się z sobą, a nasza łoza, dorwawszy się pewnego stanowiska, nie zapomniała dawnych usposobień.
Badając więc te rzeczy sumiennie, raczej za podaniem brzozy niż za ostatniem pójść nam należy, zwłaszcza że późniejszy wzrost dąbczaka legitymuje go z żołędzia. Są świadkowie, którzy widzieli go puszczającego liście na wiosnę...
Położenie, w jakiem przyszedł na świat nasz przyszły kołek, nie bardzo było przyjemne: dobył się bowiem z pod spruchniałego pnia prapradziadowskiego i szukając światła i powietrza, musiał wykrzywić nieco... Inne także okoliczności wzrost jego i pierwsze wypustki tamowały. Od bardzo dawna umieściła się była pod temże pruchnem ogromna ciemierzyca i straszny krzak łopuchu, żyjące w jakiej takiej zgodzie, lecz usiłujące zatamować wzrost wszelkiego krzewu i drzewa.
Myliłby się bardzo, ktoby utrzymywał, że ludzie tylko jedni drugim dla własnego interesu szkodzą: dzieje się toż samo w lesie i na polu. Ciemierzyca wcale nie głupia, wiedziała od zgniłej prababki, którą pamiętała, że drzewko i krzak, byleby mu pozwolić nieco podejść, później stłumi roślinę i trawy do koła i soki im z pod nóg wyssie. Łopuch choć tak niepozorny, ale dyplomata stary, podzielał przekonanie ciemierzycy, oboje więc niespokojnym badali kielichem czy co przy nich nie puszcza, a jak skoro się zjawiło, ciemierzyca truła swym jadem, łopuch szczelnie od słońca i powietrza zakrywał, ściskali się, dusili i niebożątko schło i marniało.
Gdy pierwsze dwa liście naszego dąbczaka pokazały