Strona:Pl Historja kołka w płocie.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie grube rosochate, zdawały się grozić zupełnem zatamowaniem pochodu, cienkie wiły się w gąszcz nieprzebitą, a liści było tyle! a krzyżujących się rozrosłych gałązek i wypustków!
Nie odebrało to odwagi dąbczakowi, który miał nadzieję przetorować sobie drogę ku słońcu jak i drudzy, i choć rzadko promyka skosztował i deszczu się napił, żył jak było można w tej biedzie.
Sąsiedztwo nie było do zazdrości... zaraz w prawo rosła owa stara brzoza, której pamiętniki na korze własnej spisane, później się nam w ręce dostały. Jak inne tego pokolenia i rodu wietrznice, co rozczochranemi włosy po lesie bujają, ona także niebezpieczną była swym blizkim. Nigdy nie można było być pewnym kierunku w jakim pójdzie i kształtu jaki się jej przybrać podoba. Brzozy to mają do siebie, że jedne jak świeca strzelają prosto, drugie rozchodzą się i rozłamują na dwoje i troje, inne chylą aż do ziemi... Raz przybrany kierunek do niczego ich nie obowiązuje, puszczą gałąź grubą i niewiedzieć dokąd strzelą. Fantazja niemi rządzi nie żadne prawo, ztąd dla sąsiadów niebezpieczeństwo zawsze groźne, a byle burza, gotowa się wywrócić i przywalić, takie to kruche i wątłe.
Z drugiej strony miał osiczynę, słusznego już wzrostu, o białej korze, piękną zdaleka, pokaźną, ale w głębi gnilcem zjedzoną, i choć na oko wydawała się zdrowa i silna, równie niebezpieczna, bo od dołu ledwie się trzymała.
Nie można się było na nią skarżyć, gdyż dość przyjemnego okazywała się charakteru; sięgając wyżej innych głową, dawała wiadomość o tem co się na niebie działo, pokarmu ziemi nie ujmowała wiele, bo chorowita, nie potrzebowała go tak dalece; liści jesienią nie gubiła do zbytku, gałęzi nie miała dużo, ani szeroko rozłożonych, słowem, można z nią było żyć, ale byle wiatr zadął, trzęsła się cała i piszczała tak, że strach było o staje...