Strona:Pl Historja kołka w płocie.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

baczne i oględne; a ludzie w sprawach o własną skórę niezmiernie radzi trzymać się tradycji i święcie ją szanować. Łąka nie samą trawę rodziła, jak widzieliśmy: zarastały ją także drzewa, zawalały kłody, obejmowały zielska i tarnina, najstraszniejsza z przywłaszczycieli, powoli załaziła coraz dalej, co rok maleńkiego synka lub córeczkę sadząc przy sobie na gospodarstwo.
Chłopek nie bardzo miał czas karczować, a co się tyczy starych drzew, tych nawet wycinaćby ni śmiał, gdyż choć wyrastały na jego łące, nie miał żadnego do nich prawa. Użytkował z trawy, ale postarać się o nią nie mógł i co roku mniej kosił: na to nie było ratunku.
Wypada nam tu z samego toku rzeczy poznać się z tym włościaninem, właścicielem łąki, który na losy naszego dąbczaka wywarł wpływ stanowczy. Był nim niejaki Chariton Pakuła, jeden z tych tysiąca, o których nikt nie wie prócz sąsiada, którzy stanowią cyfrę w statystyce a nie mają żadnego prawa prócz do pracy ciężkiej i stękania.
Pakułowie mieli oprócz tej łąki w lesie na pół zarosłej, trzy szmaty gruntu, rozrzucone w trzech łanach i chatę z ogrodem wśród wioski, prapradziadowską jeszcze, staruszkę, która prawdziwym cudem trzymała się nad ich głowami.
Wszystko tu cudem w tem życiu wieśniaczem, które my przyjęliśmy za fakt spełniony, nie sądząc, aby się w niem kiedykolwiek co zmienić mogło. Jak się tam ludzie rodzą, wychowują, żywią, kształcą, pracują, wystarczają temu co od nich wymagają — któż wie oprócz Boga?
Chata, gdy ją stawią z wyproszonego ukłonem i kurą drzewa, w dniach od pracy wolniejszych, wieczorami, rankami, nocami, po księżycu, sił ostatkiem — rzekłbyś, że nie postoi kilku tygodni, tak biednie się kleci i ubogo a oszczędnie obmyśla — przecież tu podparta, tam podłatana, ówdzie ściśnięta, trwa nieobliczone lata i kilka pokoleń w swem łonie wykołysze i wymorzy.