Strona:Pl Historja kołka w płocie.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.
O łące, o pannie Adelaidzie i głupim chłopaku.

Tymczasem rosnął dąbczak, a z Sacharem bieda była w domu, bo taki niesposób napędzić go do porządnej pracy.
Uważano nieraz, że w czasie, gdy ekonom dawał mu nauki moralne, ziewał i patrzał na ptaki, które się zwijały w powietrzu, jakby o nauce i ekonomie nie myślał — wyrokowano więc z tego, że zginie nieszczęśliwy i nigdy nic z niego nie będzie. Z dnia na dzień jakoś szło gorzej a byli i tacy, co twierdzili że mu się w głowie pomięszało.
Czasem, wziąwszy swoją skrzypkę pod pachę, jak poszedł z domu, nie powracał aż wieczorem lub nocą. Myślałby kto, że (zwyczajnie muzyka) grał gdzie na weselu albo w karczmie i zarabiał! Gdzie tam — uchodził w las, na tę łąkę, siadał sobie na pniaku i zagrywał się, aż mu łzy z oczów biegły a policzki się paliły. Niktby się tego nie domyślił nawet, gdyby ktoś nie przydybał go trafem na tem szczególniejszem zajęciu.
Nieopodal od łąki, która pasem ciągnęła się przez wzgórek, z jednej strony szła drożyna, wiodąca do miasteczka wąwozami i parowy wśród zielonego lasu, z drugiej, gdzie wzgórze zniżało się ku leśnej łące pańskiej, płynął ruczaj do stawów.
Nieco się spuściwszy ze wzgórza od Pakułowszczyzny ku tej dolinie, oko widokiem nacieszyć się nie mogło, taki to był śliczny obrazek. Z jednej i drugiej strony wielkiej łąki, między dwoma wzgórzami jak zielony kobierzec rozesłanej, wznosił się na bokach wyniosłości las dębowy i brzozowy wdzięcznie, tak powykrawany, tak strojny w drzewa, poprzechylane zalotnie, pogięte