Wstał, przeżegnał się i poszedł kilka kroków. W tem tęsknota jakaś ogarnęła mu serce i ścisnęła piersi. Nie widzieć tych twarzy kochanych, które się witało co rano, nie słyszeć głosów przyjaznych, nie czuć woni dymu wiejskiego i woni lasów Dębina i zbłąkać się wśród obcych.
I szedł tak, i stawał myśląc, a wciąż uparta ciekawość odsłaniała przed jego oczyma dalekie strony, lepsze życie, weselsze krainy i swobodniejszą pielgrzymkę... a pokusy wolności migotały przed oczyma chłopaka, który nigdy nie miał jej zadość.
— Więc pójdę — powtórzył — ale nie w las kryć się z wilkami póki burza nie przeminie; powędruję dalej, zobaczę... a jak mi tęskno będzie, zawsze czas do chaty powrócić!
I błądząc tak po lesie znajomymi sobie ścieżynkami, Sachar wszedł na wysoką górę, która panowała w okolicy... Z niej widać było po za pasem lasów stary dwór Dębina i wioskę wyciągniętą nad stawem i sady, wśród których bielały gdzieniegdzie ściany chat wieśniaczych.. Dostrzegł gruszy znajomej w podwórku, poznał dachy i stodółki, w których młócił, wiśniowy sadek i loszek i na łzy mu się zebrało nie męzkie... Stał tam długo i patrzał, na odchodnem chcąc zapamiętać okolicę, którą miał pożegnać na długo, a w myśli po kolei każdemu słał pokłon serdeczny... dziadowi, ojcu, matce, siostrze, maleńkim dzieciom, czarnej krówce i staremu psu podwórzowemu.
— Bywajcie zdrowi! bywajcie zdrowi... tęskno mi było z wami, tęskno mi po was będzie... ale chyba żyw nie będę, jeżeli do was nie wrócę!...
W tem mgła od stawów zakryła wieś w dolinie i chłopak zszedł z góry smutny, puszczając się gdzie oczy poniosą.