Jedna wierzbina przyjęła w łono swoje wszystkich, ani się frasując, ani czując zagrożoną.
— A co mi tam — mówiła ruszając gałązkami zielonymi — zjedzą mi korę, odrośnie, stoczą liście, puszczę nowe, wyżrą miazgę, zbiorę się na inną... a żyć będę i muszę... Mało to moich krewnych ledwie się trzyma ziemi, popękane, pokrzywione, wyschłe a taki z wiosną puszczają!
Nasz dąbczak winien był nieugiętemu charakterowi swojemu, że do niego nic nie przystało: maleńkie porosty poczepiały się kory, ale na niej wyżyć nie umiały, parę robaczków zajrzały wewnątrz i cofnęły się, tak im tam wydało się twardo. Znać jak Niemcy przywykłe były do pierzyny.
Niewygodnym tylko bardzo stał się dlań chmiel, który od korzenia puściwszy, bo rósł tam od wieka, zarzucił mu przez głowę swój sznur zielony i począł go motać i oplatać serdecznie. Był to jednakże niby przyjaciel i takim się nazywał...
Chmiele i dęby zawsze rosły razem, i ten przypytał się zaraz do towarzystwa dąbczaka z wielką uprzejmością, a raz nań siadłszy, pod pozorem dawnych familijnych stosunków i znajomości, tak ciasno obmotał, że biednemu kołkowi na świat już ciężko było wejrzeć za jego szorstkiemi liśćmi.
Nie wchodzim w to, jakie były istotne uczucia chmielu, który, jak wiadomo, za starego uchodzi figlarza, i pieśni ludowe malują go nam jako bardzo niebezpieczną istotę; to pewna, że się przyznał powojom, z któremi niekiedy gawędził po nocach, że dębowy kołek jako silniejszą i pewniejszą podporę wybrał sobie, choć szczególnego doń nie miał zkądinąd nabożeństwa...
Jednakże przed dąbczakiem nie zeznał tych egoistycznych pobudek i zaklinał się, że jedynie przez pamięć na odwieczne ich rodzin stosunki, na miłość prastarą.... uczepił się do niego. Jakoż przywiązanie to wyraziło się w sposób gwałtowny i wcale dla kołka nieprzyjemny.... chmiel rzucił sąsiadów, wlazł mu na głowę i przysiągł, że go nie opuści...
Strona:Pl Historja kołka w płocie.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.