Im bardziej go oplątywał, tem głośniej mówił, że go osłania, im ściskał mocniej, tym się serdeczniej zaklinał, że go na zimę od mrozu odzieje, im gęściej liśćmi zaciemniał, tym usilniej dowodził, że to go od gniazd i ptaszych obelg osłoni...
Niepodobna się więc nawet było gniewać na napastnika, który takiego przyjaciela udawał, a słodkiemi wyrazy durzył, bałamucił i przysięgał się, że gotów się cały dla nieszczęśliwego towarzysza poświęcić, choćby go to życie kosztować miało.
Dąbczak poddał się losowi i stał niemy.... wiedział dobrze co ta przyjaźń znaczy, słyszał jak chmiel w inny sposób, a temi samemi wyrazy przemawiał do kołków osikowych i leszczynowych, niekiedy nawet dając im do zrozumienia, że od dębowego więcej są warte... ale cóż było począć? znosił uściski, które zeń po troszę wypijały życia...