Kochać, żyć, walczyć, ginąć z niemi razem...
I wszystkie piękne widma, co się roją,
Aby ożyły, krwią napoić swoją.
Biedne ofiary! Tłum, co patrzy na nie,
Widzi ułudę tylko i udanie —
I gdy się ogniem tęczowym zachwyca,
Nie pyta: czem go niewolnik podsyca?
Nie pyta: czemu mieści posąg Nioby
Tyle kamiennej grozy i żałoby?
Czemu pieśń, co się w powietrzu roztrąca,
Jest tyle śpiewna, spłakana i drżąca?
Czemu ta postać jasna, czysta, biała,
Spoczywająca dotąd w zapomnieniu,
Nagle przed okiem widza zmartwychwstała
I w czarodziejskim zakwitła promieniu?
Skąd płynie fala tych uczuć obfita,
Co go rwie z sobą? O to tłum nie pyta...
Pewny, że wzruszeń tajemniczych tęcza
Bengalskim ogniom początek zawdzięcza.
Nikt nie przeczuwa owej wielkiej rany,
Skąd krwi upływa strumień nieprzebrany;
Ani tej walki, co trwa życiem całem
Z nieuchwyconym nigdy ideałem;
Ani też nie ma współczujących świadków
Dla tych porażek, zwątpień i upadków,
Gdy niewidzialne wyższej mocy ramię
Słonecznym gońcom skrzydła i lot łamie.
Strona:Pl Poezye t. 1 (asnyk).djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.