Dom rodzinny staje mu przed okiem,
Taki jasny, wdzięczny, uśmiechnięty,
I tak ludny złotych mar natłokiem,
I tak pełen najmilszej ponęty...
Szczęście, miłość, żony postać słodka,
Przesłonięta smutkiem i tęsknotą,
I ta mała w kołysce szczebiotka,
Co już sierotą!
Znowu oczy zaszły łzą, czy rosą;
Gdy wtém nagle zdala blask spostrzega...
Jacyś ludzie — w ręku światło niosą:
Pewnie pomoc dla rannych przybiega,
„To ratunek — szepcze — to ratunek!
„Może jeszcze będę ocalony,
„I po słodki wrócę pocałunek
Matki i żony!”
Z utęsknieniem wita światło owe
I chce wołać i wzywać pomocy;
Lecz dokoła słychać jęki nowe,
I głos jego ginie w ciemnéj nocy.
Światło miga tu ówdzie wśród zielska,
A gdzie przejdzie, tam ucichną jęki:
Pewnie ręka litości anielska
Łagodzi męki.
Strona:Pl Poezye t. 1 (asnyk).djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.