Jednak znosili swą nędzę cierpliwie
Jako istnienia warunek niezmienny,
Marząc o przyszłem a bogatszem żniwie,
Zapominali o trosce codziennej,
Żądając w zamian za pracę mozolną,
By im wraz z dziećmi wyżyć było wolno...
Lecz teraz próżne wszelkie wysilenia!
Żadna wytrwałość zbawić ich nie może:
Głód — ciała w żywe szkielety zamienia,
Kładąc w ciemnościach na zmrożone łoże;
Dziś nie o sytość, lecz o żywot idzie,
Gdyż to, nie zwykłej nędzy widmo blade,
Lecz śmierć głodowa w całej swej ohydzie
Tysiącom rodzin zwiastuje zagładę, —
W zimowej nocy wchodzi w ich mieszkania,
Przynosząc męki wolnego konania.
To śmierć głodowa! Przy zgasłem ognisku
Zasiada, wlokąc całun lodowaty,
I matkom dzieci porywa z uścisku,
I nagie trupy zostawia wśród chaty,
I kroczy dalej w upiora postaci,
Rozpościerając gorączkowe dreszcze...
A zmarły wstaje, by zabijać braci;
Za krzywdy swoje mszcząc się w grobie jeszcze
I rozszerzając zaraźliwe tchnienia,
Idzie do ludzi przemawiać sumienia.
Strona:Pl Poezye t. 1 (asnyk).djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.