wiatr, co jak koń się tarza
na piaskach i wśród zboża,
a w puszczach orkan wszczyna
i rzuca się na Morza,
jak mocarz na mocarza, —
niech wiatr ten Twój mię pieści,
niech szaty ze mnie zrywa,
oblepia je dokoła
biódr, barków, kolan, piersi, —
włosami niech szeleści
wkrąg wzniesionego czoła, —
wtłoczy się w usta, w oczy,
strugami łez z nich spływa...
Twój wiatr rzeźwiący, słony,
kochanek Twych roztoczy,
wśród górskich mgieł zrodzony, —
niech w usta mi się wpije —
niech mnie całuje w oczy —
niech mnie całuje w szyję —
zuchwały — lotny — słony — — — !
Chcę Ci się oddać, Morze!
Na brzegu, w mokrym piasku,
w fal wiecznym rozhoworze,
w słonecznym wielkim blasku
niech naga się położę...
Fale iść będą zdala
ku moim stopom bosym
i każda zalśni fala
Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.