O WIOŚNIE I SŁOWIKACH.
W kwietniu obłoki nadlecą,
jak chmary najbielszych mew.
Ziemię deszczami rozkwiecą,
opuszą gałęzie drzew
drobnem, jak bisior, listowiem.
Wkrąg będzie lazur i biel.
Strumień zazdrowi się zdrowiem.
Bąk zabrzmi, zahuczy trzmiel.
Odlotne ptactwo przyleci
do zeszłorocznych swych gniazd,
w dzień — ciągnąc wśród chmur zamieci,
a nocą — wśród rzęsnych gwiazd.
Ścigłych jaskółek tłum gończy
prześmignie, jak salwa kul.
Zadzwoni dzwonek skowrończy
pod niebem, nad runią pól.
W wysokim kluczu żórawim
rozjęczy się srebrny dzwon,
a wtedy serce oprawim,
jak klejnot w srebro, w ów ton —
w psalmodje tęsknych klangorów.
I będziem czekać tych chwil,
kiedy od gajów, od borów,
popłynie perlisty tryl
z szarych słowiczych gardziołek;
a świat zaszmaragdzi się tak,