— To słowik w leszczynach pewnie,
wśród gąszczów schował się w kąt,
i łuska z gardziołka śpiewnie
łańcuchy miłosnych rond.
Na kałakuckich siadł perłach
zniesionych do gniazdka jaj,
leszczyna na prętów berłach
kołysze go — baju-baj.
Jest jeszcze inny śpiew — smętny,
jak akord szlochliwych strun,
a jednocześnie namiętny
od jakichś miłośnych łun,
od zmysłowości, co pryska,
wskutek nadmiarów swych, w szcząt. —
To z wisien białych się ciska
rozkląsków drgający spląt.
Po łące słupem się wichrzy,
jak okwit wiśniowych drzew
i leci cichszy... a cichszy...
niby zgubiony puch mew...
Serdeczne tremolo ptasie
po gąszczach ma śliski stok
i deszczem rzęsistym zda się. —
Zawieram powieką wzrok.
I widzę: wiśnia wisience
podaje kwitnącą kiść;
za śnieżne wzięły się ręce,
chcą tańczyć, chcą kędyś iść...
Strona:Pod lazurową strzechą.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.