Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/128

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie swe zdobycze i wynalazki, wszystkie swe cuda...
Lecz kiedy dymy lokomotyw plamić zaczną szafir nieba i czepiać się czarnemi kłębami po gór skłonach, kiedy zgrzyt kół fabrycznych zagłuszać będzie monotonne, żałosne nawoływania derwiszów i kłócić ciszę wieczorną, gdy trotuary zalegną brzegi ulic, a sklepy zajaśnieją blaskiem świateł elektrycznych, Persya przestanie być jednym z ostatnich zakątków ziemi, gdzie artysta, szukający natury, jeszcze niezgwałconej przez człowieka, rozkochany w harmonii barw, światła i tonów napawać może wzrok obrazami, których wspomnienia na zawsze mu pozostaną w myśli i wyobraźni.
W teraźniejszym Teheranie pewne części dzielnicy perskiej, pewne widoki, obchody, uroczystości są jakby obrazami zamierzchłych dziejów; patrząc na nie, zapomina się o chwili obecnej. Wieki się cofnęły, czas stanął w biegu. W krajobrazach, w gestach, w kostyumach ludzi odżywają minione chwile historyi świata.
Gdy wyjeżdżam na spacer za miasto i patrzę na pracujące w polu kobiety w lekkich, jaskrawych czadurach, zdaje mi się, że widzę Rut i Noemi, zbierające kłosy. Gdy czerpią ze strumienia wodę w wielkie gliniane amfory i zręcznym ruchem stawiają na ramieniu, przypominają Rebekę przy studni.
Derwisze w białych sukniach, o długich splotach czarnych i ciemno-rudych włosów, o twarzach