Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/20

Ta strona została uwierzytelniona.

i krętych uliczkach miasta, poprzedzani przez „dragomana” (tłómacz) konsulatu perskiego, który oczekiwał na nas w porcie. Prowadzą nas do niepozornej oberży, tytułującej się szumnie Hotel d'Italie. W drugim, przyzwoitszym nieco zajeździe, niema podobno miejsca.
Brak już tu elementarnych wygód życiowych. Sumaryczne umeblowanie pokoju składa się z dwóch pierwotnych tapczanów i kulawego stolika, na którym stoi cynowa miseczka z maleńkim dzbankiem — ludzie wschodu stanowczo obawiają się wody. Zielone lusterko, zawieszone na ścianie, potwornie twarz wykrzywia.
Ku nieopisanemu jednak zdziwieniu, pościel jest świeża i czysta. Drzwi się nie zamykają — używalność klamek i zamków wykluczono.
Wszystkie izby — nie mogę tych pomieszczeń nazwać pokojami — wychodzą na obszerną sień, zaopatrzoną w wielki stół środkowy i kilka krzeseł. Tam przyjmujemy gości, tam też spożywamy obiady.
Najpiękniejszy „lokal” w hotelu zajmuje gruby i potężny wojak armii tureckiej, siedzący całemi dniami w łóżku z podwiniętemi pod siebie nogami. Łóżko zasypane jest granatami i słodkiemi cytrynami; major zapija herbatę z cynamonem, kurzy „narghile” i wymyśla tubalnym głosem wszystkim Mustafom, Metim i Alim, stanowiącym w zajeździe parodyę służby. Dla nas zdaje się być życzliwie usposobiony i ledwieśmy zdążyli nieco się ułożyć —