Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/21

Ta strona została uwierzytelniona.

zaprasza nas na swą ocynamonioną herbatę, gęstą i słodką jak syrop.
Przysmak to ogólnie rozpowszechniony w Turcyi.
Major nie wiele mówi, nie władając żadnym ze znanych nam języków; przymusowe milczenie wynagradza więc uśmiechami i porozumiewającem kiwaniem głową. Co parę godzin odczuwa potrzebę przysyłania nam przez służącego kilku granatów i wielkich cytryn, mdłych i włóknistych, które mi zupełnie nie przypadają do smaku. Bardzo żywo interesują go nasze dalsze losy; ze swego pokoju przyjmuje czynny udział w obradach, toczących się w środkowej izbie, a z których — nie potrzebuję dodawać — my jedni nic prawie nie rozumiemy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


Trebizonda w niczem już nie przypomina dawnych epok historyi, a pamięta przecież ona zamierzchłą dziejową przeszłość; pozostała wszelako ważnym punktem handlowo-zamiennym.
Ztąd przez Erzerum, Bajazyd i Tebrys dążą karawany do Teheranu i całej Persyi. Tu docierają produkty eksportacyjne środkowej Azyi, aby przez Konstantynopol i Marsylię wędrować dalej po Europie.
To też na ulicach panuje ruch, zgiełk, zamieszanie.
Nadciągają wciąż nowe karawany, wciąż na bok usuwać się trzeba przed Tatarami, pędzącymi