Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/34

Ta strona została uwierzytelniona.

ciste hełmy i lśniące puklerze, jak słońca w słońcu promieniejące, szły murem zwycięzkim poskramiać barbarzyńców. I tędy wracały smutne rozbitki szeregów: to droga odwrotu „Dziesięciu tysięcy...”
Niestety wspomnienia ubiegłych dziejów ludzkości nie wystarczają, aby podróż uczynić przyjemną, a skalistą drogę znośną. Trudno myśleć o Ksenofoncie wobec przymusowej gimnastyki, na jaką skazują nasze nędzne ciała iście przedhistoryczne wehikuły. W dodatku wązki pas drogi tak wysoko już pobiegł ku szczytom, że niech tylko ten czwarty, stąpający tuż przy krawędzi koń zrobi jeden krok fałszywy, niech się pośliznie, a furgon, bagaże, konie i ludzie urządzą przedbajeczne salto-mortale w przepaść.
Raz po raz krzyczę przeraźliwie i chcę wysiadać. Mustafa odwraca się wtedy ku nam z uśmiechem, w którym pobłażliwość dla mej nieświadomości graniczy z pogardą dla mego tchórzostwa. Tłómaczy mi, że nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo. Rozumie się! jakież niebezpieczeństwo może grozić podróżnikom, wiszącym o 800 metrów nad ziemią na skraju przepaści.
Po kilku godzinach rozpaczliwych wzywań na pomoc wszystkich potęg niebieskich, zaczynam się powoli uspakajać. Zwierzęta, w górach zrodzone i wyrosłe, znają każdy kamień, każdy krzaczek, każdy załom drogi, stąpają pewno i równo. Woźnice są prawdziwymi mistrzami w swym zawodzie. Trzeba widzieć naszego Tatara wobec rozwalonej grobli lub wielkiego wyboju. Staje na wozie, ścią-