Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/37

Ta strona została uwierzytelniona.

dzikiej twarzy, leży na workach mąki lub wiązkach chrustu, kurząc fajkę; woły stąpają leniwie. Melancholią wieje od człowieka, pojazdu i zaprzęgu... majaczą po głowie dumki Bohdana.
Wyciągnięte długim szeregiem karawany, koni, mułów, osłów kroczą ku noclegowiskom. Zwierzęta też niesłychanie są objuczone. Wielbłądy zdają się nieść stosunkowo mniejszy ładunek. Pod wieczór krzyżujemy się z pierwszą ich karawaną; podróżują bowiem przeważnie nocą, a dniem wypoczywają. Na parę godzin przed ich spotkaniem niosą nam echa górskie melodyjny śpiew dzwonków. Idący przodem wielbłąd, wyniosły i dumny, nie dźwiga nic na sobie. Czapraki ma różnobarwne z bogatą, puszystą frendzlą, a obwieszony jest, jak wieża kościelna, dzwonkami i dzwoneczkami bez liku. Jego towarzysze mają ich po kilka lub kilkanaście; on co najmniej kilkadziesiąt. Nad głową kołysze mu się olbrzymi pióropusz; mina zabawnie napuszona. Grubym sznurem połączony jest z drugim wielbłądem, drugi z trzecim i t. d.; zczepiają ich zwykle razem po dziesięć lub dwanaście. Stawiają z godnością wykrzywione kabłąkowate nogi, a tak pretensyonalnie poruszają głową na wysokiej szyi, że widok ich rozwesela. Na pierwszym wielbłądzie każdej nowej seryi siedzi czerwadar w białych baranach, w płaskiej szerokiej czapie, odbijając jasną plamą od brudnej szerści zwierzęcia. Wielbłądy te są głównie jednogarbne, mniejsze, niż dromadery afrykańskie. Dość łagodne, kąsają jednak złośliwie, gdy je podrażnić.