Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/38

Ta strona została uwierzytelniona.

Dnia tego mijają nas pod eskortą kilku żołnierzy dwie postacie z rozpaczą śmierci w oczach. Jednym łańcuchem zczepieni, we wspólną deszczułkę mają każdy zamkniętą jednę rękę. Prowadzą ich podobno do Trebizondy na egzekucyę. Rabowali i zabijali — sprawiedliwość ludzka za krew krwią im płacić każe. Okropny ból ściska mi serce, gdy patrzę na beznadziejne i ponure twarze skazańców. Długo ściga mnie wspomnienie tego widoku.
Noclegi nasze są coraz opłakańsze; znika wszelki ślad tapczanów. Na ziemi leży mata, na macie dwa maleńkie materace. Osady, złożone z kilku lepianek, skleconych w sposób przygodny, czepiają się samych już szczytów. O paręset metrów nad nami ścielą się śnieżne płaszczyzny.
Poczciwy czerkies pielęgnuje nas jak może. Zaledwie umieści w zajeździe powierzoną jego pieczy hanum i jej gromadkę, wnet do nas przybiega, zakupuje prowizye ograniczające się, nawiasem mówiąc, do czarnego chleba, czasem jajek i mleka; rozdmuchuje ogień, przynosi herbatę. Uczy nas przytem turecko-tatarskiego żargonu i raduje się potężnym, podobnym do końskiego rżenia śmiechem, gdy jakie zdanie sklecimy. Siedzi tylko zbyt długo. Połamani, poobtłukiwani, oboleli, marzymy przez dzień cały o chwili, w której można będzie wyciągnąć się na posłaniu i rozprostować zmęczone członki. Czerkies urządza tymczasem u nas dwu- i trzygodzinne posiedzenia i gwarzy spokojnie, kurząc narghile i zapijając herbatę. Sam nie zna zmęczenia i nie zdaje sobie sprawy z naszego wyczer-