Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/58

Ta strona została uwierzytelniona.

cy tychże cennych sił męzkich, uwieszonych teraz z tyłu i zastępujących swemi postaciami hamulce pojazdów cywilizacyjnych. Kobiety i dzieci, cały ładunek ludzki furgonów, idzie piechotą, skarząc się żałośnie na zimno i zmęczenie.
Alemu, zrodzonemu pod złą gwiazdą, nie jest danem podołać zadaniu zjechania w dół, nawet ze wszystkimi Husianami i Abbasami, zawisłymi u kabłęka furgonu. Wozisko wywraca się z powtórnym hałasem i hukiem; łańcuchy, przytrzymujące pakunki, pękają, siejąc w biegu kufry, pudła, walizki; furgon wali się bokiem na ziemię.
Rozpęd był tak potężny, że pokrywy dwóch kufrów wyskoczyły z zawias, rzeczy sypią się w gęste błoto. Jakaś drewniana skrzynka, zmiażdżona doszczętnie, wyrzuca ze swego łona potłuczoną lampę i smutne skorupy, pozostałe z talerzy, jej pieczy powierzonych.
Lecz nauczyliśmy się już przyjmować przeciwności z niezmąconym spokojem. Los strzeże nas zresztą od najgorszej z przewidzianych niespodzianek: Kurdowie nie ograbili nas dotąd, ani nie okaleczyli. Dobre i to!

Ponieważ „furgondżi”[1] przebywają wprost drogę w ciągłym wysiłku rąk i grzbietów, więc przybywamy na noclegi o późnych, ciemnych godzinach. W górach noc schodzi nagle, przez zmierzch nie-

  1. Furgondżi, arabatczi — woźnica furgonu, arabatu.