Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/63

Ta strona została uwierzytelniona.

wniczo od jaskrawości kostyumów i ładnych, śniadych twarzy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Parę szczegółów o samej drodze. Drugiego dnia podróży jesteśmy przy Araksie, który niedaleko ztąd źródła swe bierze. Dwa nawpół zburzone mosty pamiętają podobno dawne wieki. Trzeciego dnia wpoprzek naszej drogi płynie czerwona zupełnie rzeka, o łożysku zarzuconem wielkiemi płytami kamieni. Koniska nasze brną przez gęstą, krwawą, a raczej ceglastej barwy wodę, furgon trzeszczy, obijając się o kamienie, jak gdyby za chwilę miał się rozpaść w kawałki. Wysiąść niepodobna, a przy okropnej szarudze, która nam stale od Erzerumu towarzyszy, kąpiel w wezbranych nurtach byłaby już dodatkiem zgoła zbytecznym. Tegoż dnia zatrzymują nas dwukrotnie imponujące wertepy i rozdoły. Furgondżi torują i rozkopują drogę.
Innego znów popołudnia chwyta nas, w otwartej na wszystkie wiatry płaszczyznie, rozszalała zamieć śnieżna, smagając twarz tumanami ostrych pyłów; rozciągają się gęste tumany między nami a tem, co się o kilka kroków dzieje. Błąkamy się przez godzin parę, bo nie widać nawet słupów telegraficznych, wskazujących woźnicom kierunek. Wreszcie docieramy do osady, w której przyjmują nas na noc.
Nazajutrz, gdy przychodzi wyruszyć dalej, dowiadujemy się, że droga do następnej wiosczyny