Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Kurdali znajduje się w tak opłakanym stanie, że konie nasze nie podołają zadaniu uciągnięcia furgonu z całym jego ładunkiem. Najmujemy więc dwa arabaty, zaprzężone każdy w 4 woły, aby przewieźć bagaże. Sami zostajemy w furgonach, mimo, iż nieszczęsne woziska skaczą, zgrzytają, chylą się na bok niemożliwie.
Nie mamy jednak odwagi iść piechotą po tragicznie grzęzkiem błocie. Furgondżi zużywają dnia tego cały swój zapas gardłowych krzyków i dzikich nawoływań. Nigdy jeszcze od wyjazdu z Erzerumu nie dali dowodu równej energii, nigdy też nie mieliśmy przez kilkanaście z rzędu kilometrów drogi równie karkołomnej.
Tegoż dnia pod wieczór odkrywa się przed olśnionemi oczami widok wspaniały. Z lewej strony ciągnie się łańcuch gór, dzielący prowincye Kaukazu od tureckiej Azyi; przed nami wznosi się w blasku i chwale, odosobniony od otaczających szczytów, królujący nad całym krajobrazem Ararat, uwieńczony niepokalaną gloryą wieczystych śniegów. Żadna góra nie wywarła dotąd na mnie silnego wrażenia: lubię płaszczyzny i bezbrzeżne, szerokie horyzonty. Ale Ararat wzrok ciągnie i na długo go przykuwa. Jest wyniosły, majestatyczny, potętężny[1]. Może też wszystkie legendy przez zamierzchłe epoki ludzkości, przywiązane do tej góry, ubierają ją jeszcze w czar szczególny.

Z prawej strony Araratu, choć dość odeń odległy leży Erywań, stolica rosyjskiej Armenii. Według dawnej tradycyi miasto zajmuje pierwszy

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – potężny.