Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/70

Ta strona została uwierzytelniona.

cząć z sobą. Otacza nas gromada ciekawych, których intrygujemy bardzo, ja szczególniej. Nie wesoło jest być europejską kobietą w górach Małej Azyi!
— Państwo podróżni? Spodziewacie się tu może hotelu? — odzywa się ktoś za nami, wysławiając się wcale przyzwoicie po francusku.
Oglądam się. Widzę mężczyznę lat 40, o miłej otwartej fizyonomii. Ubrany jest w mundur oficera armii tureckiej.
— Moglibyście noc całą tak przestać, bo w Bajazydzie nie ma ani jednego zajazdu. Ufam więc, iż zechcecie przyjąć gościnę w mym domu — dodaje z ujmującym uśmiechem nasz interlokutor. — Nie obiecuję pani komfortu — zwraca się do mnie — o którym tu marzyć niepodobna. Ciasno u mnie i niewygodnie, lecz ciepło i czysto.
Nalega bardzo, a my też nie pozwalamy się prosić zbyt długo. Idziemy więc za owym naszym zbawcą do szarego nizkiego domostwa, w którego podwórzu sługa oprawia barana. Maleńka sionka prowadzi do pokoju, zasłanego puszystym dywanem, umeblowanego po europejsku i rozkosznie ciepłego i wesołego. Na kominku bucha ogień, przed nim doskonały fotel, w którym mnie gospodarz usadawia. Krząta się sam, napędza służących, by prędzej obiad gotowali, przynosi koniak, zakąski, nalewa z samowaru herbatę.
Dopiero przed chwilą dowiedział się, kim jesteśmy, a nieznajomych przygarnął. Może to zwyczajny ludzki obowiązek w takich zapadłych kątach świata. Może... lecz niewielu z pewnością ludzi