Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/85

Ta strona została uwierzytelniona.

wiadujemy się od nich, że Abbas-Ali-Khan jutro dopiero wróci z kilkodniowej podróży, lecz oddawna już powiadomiony był o naszym przyjeździe z Teheranu przez ministra oświaty, który polecił nas jego pieczy.
Słudzy przyjmują nas w zastępstwie pana: przynoszą miseczkę zupy tak gęstej, że łyżka w niej stoi, jak wogóle we wszystkich perskich zupach, które bardzo łatwo jeść palcami i chlebem, odpowiednio zwiniętym.
Zupa jest esencyonalna i doskonała, po niej podają kurę z ryżem, doskonałe „kebaby”[1] i soczysty słodki jak miód melon.
Stwierdzamy z zadowoleniem ludzi zmordowanych i nic po za posiłkiem na razie nie widzących, że mieszkańcy tego domu jadają i gości głodem nie morzą. Przytem gościnność służby świadczy wyraźnie o gościnności pana.
Abbas-Ali-Khan jest bodaj najbogatszym z obywateli miasta Khoj i należy do najstarszej arystokracyi Iranu. Fanatyk w rzeczach wiary, ściśle strzeże dawnych obyczajów. Opiekuje się więc nami jak najlepiej; nie składa mi jednak wizyty, lecz prosi męża do siebie, gdyż prawowierne jego oczy nie mogą bez grzechu widzieć europejskiej hanum-hanum, chodzącej po świecie z odkrytą twarzą.

Z samego rana więc rozdzielają nas jak w Awadżyku: mnie prowadzą do enderumu, gdzie pani domu — drobna, czarna, chuda i niepiękna,

  1. Kawałki baraniny pieczonej na rożenkach.