Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/108

Ta strona została uwierzytelniona.

nas, gdy je po raz pierwszy widzimy: posadzkę zastępuje ubita ziemia, drzwi się nie zamykają, okna latają w zawiasach, jak gorączką trzęsione; ściany wymalowane jednostajnie na niebiesko, żółto lub zielono, okropnie rażą oko, przywykłe do delikatnych półcieni obić.
Nie mówię już o tem, że w paru choć pokojach pułap bez belek zastępuje sufit. A płaci się za taki dom równie prawie drogo, jak za porządne mieszkanie w Europie.
Gdy trzeba go zapełnić, należy pożegnać się ze złudzeniem znalezienia jakichkolwiek mebli; wszak Pers przeciętny ich nie potrzebuje: siedzi na ziemi, jada na tacy przed nim ustawionej, sypia na materacach. Pers zaś bogaty sprowadza całe umeblowanie z Europy.
Po parotygodniowych poszukiwaniach i krzątaninach jest się nareszcie w posiadaniu kilku tapczanów i kilku stołów z białego drzewa, kilkunastu krzeseł i paru foteli składanych, wyrabianych przez Anglików w Ispahanie... I to wszystko, powoli dopiero, korzystając z licznych wyjazdów członków ciała dyplomatycznego, którzy, jak wędrowne ptaki z jednego końca świata na drugi peregrynują, skupuje się różne przedmioty więcej luksusowe.
Lecz już z pierwotnemi meblami pierwszych tygodni łatwo urządzić przyjemny kącik, zadawalniający wszelkie wymagania estetyki. Skarby bazaru tak blizkie i „dallale” tak współczują losom