Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/111

Ta strona została uwierzytelniona.

kichś wobec niego obowiązków. Pierwszego zaraz dnia przysyła nam, „by hanum mogła urządzić sobie znośny kącik,” kilka dywanów, parę stołów, nieco krzeseł, lampy i rozliczne drobiazgi, wreszcie luksus nad luksusami, doskonały fotel na biegunach, którego mi wszyscy zazdroszczą.
Zakupami do gruntowniejszego naszego umeblowania zajmuje się kilku jego służących; w tydzień niespełna mamy łóżka, umywalnię, biurko, lustra, jednem słowem najniezbędniejsze meble. Wiele na tych sprawunkach zarabiają pośrednicy? Nie chcę tej kwestyi zgłębiać; każda praca wymaga płacy, i słusznie!
Pesymiści i malkontenci biadają, iż brak im w Teheranie, prócz różnych wygód domowych, koncertu, teatru, odczytu, najnowszej książki i ostatniego dziennika. Bezwarunkowo obywać się trzeba bez „nowalii” intelektualnych i bez tych rozkosznych ploteczek brukowych, które są tłem i treścią wszelkich Premiers-Paris i wszelkich Actualités.
Nieubłaganie powolna poczta perska, wioząca dwa razy tygodniowo naszą korespondencyę przez Tebrys, Khoj i Erzerum do Trebizondy i dwa razy ztamtąd przybywająca, nie zna wartości czasu i nie rozumie trawiącej gorączki nowych wrażeń i nowych emocyi. Tłuką się więc pocztarze po drogach górskich jak Allah pozwoli; listy i dzienniki przychodzą z Europy w dni 28, 35, 40... pierwszej zimy otrzymałam parę listów z Warszawy, które podróżowały dni 50!